Tocząca się od kilku miesięcy długa saga przejmowania Twittera przez najbogatszego człowieka świata, Elona Muska, zakończyła się w ostatnich dniach października. Na zakup i wycofanie serwisu z NYSE miliarder wyłożył niebagatelną kwotę – 44 miliardy dolarów. Następnego dnia po przejęciu z pracy zwolnieni zostali najważniejsi menedżerowie. Kolejne doniesienia medialne układały nowy obraz Twittera: miejsca chaotycznego, pełnego sprzeczności, z szefem, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Sam fakt odejścia ponad pięciuset pracowników w ostatnim kwartale może być tego przykładem. Co ciekawe, mówi się, że niemała część byłych inżynierów Twittera znalazło nową pracę u konkurencji – w Google lub Meta.
Priorytetami Elona Muska, które były jego motywacją przy zakupie portalu społecznościowego, było wprowadzenie większej wolności słowa, a także pozbycie się fałszywych kont oraz botów. Pierwszy cel w pewnym sensie został spełniony – dla przykładu Twitter przestał weryfikować wpisy związane z COVID-19 lub wojną na terenie Ukrainy. Przy okazji nowy właściciel zapowiedział odblokowanie ponad 60 tys. zablokowanych kont, w tym… byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. Warto tu przypomnieć, że konto Trumpa zostało zablokowane w związku z pamiętnym szturmem na Kapitol po wyborach z 2020 r., kiedy były już prezydent nawoływał do zbojkotowania niekorzystnego dla niego rezultatu. Wystarczyła prosta ankieta przeprowadzona przez Muska, aby również i to konto zostało odblokowane.
A co z drugim priorytetem? Użytkownicy Twittera z pewnością kojarzą niebieski znaczek przy nazwie konta, który oznaczał profil zweryfikowany. To również nie spodobało się ekscentrycznemu miliarderowi, który uznał, że nie jest to sprawiedliwe, a osiem dolarów jest idealnym środkiem weryfikacyjnym. Plan z pozoru sprytny (bo kto będzie płacił za weryfikację fałszywego profilu, nieprawdaż?) spalił na panewce w najgorszy możliwy sposób – zaczęto płacić za weryfikację fałszywych profili, które podszywały się pod znane marki lub celebrytów, tworząc jeszcze większy zamęt na platformie. Najgłośniejszy przypadek dotyczy firmy Eli Lilly & Co., która zajmuje się sprzedażą insuliny dla osób chorych na cukrzycę. Żartowniś podszył się pod oficjalny profil firmy informując, że od teraz insulina ich produkcji będzie darmowa. Na efekt nie trzeba było długo czekać – zanim zorientowano się, że to ordynarne kłamstwo, firma skurczyła się o ok. 20 mld dolarów. Przy okazji po raz kolejny ujawniła się potęga tego serwisu – bowiem wystarczył jeden wpis…