Na początku 2020 roku wielu ekspertów zastanawiało się nad wpływem epidemii nowego wówczas wirusa SARS-CoV-2 na gospodarkę Chin. Mimo, że już 3 miesiące później choroba szalała w Europie, a kolejne gospodarki były zamykane, to właśnie najbardziej zaludnione państwo świata miało być jej największą ofiarą. Czas jednak szybko pokazał jak mylne były to prognozy. Kryzys dotknął przede wszystkim państwa rozwinięte, czego znakiem był m.in. największy regres gospodarczy w historii Wielkiej Brytanii i gwałtowny wzrost bezrobocia w Stanach Zjednoczonych. Ekstremalne środki podjęte przez reżim pozwoliły Państwu Środka być jedyną dużą gospodarką, która odnotowała wzrost PKB – Chińczykom udało się go zwiększyć o 2,3%.
Kłopoty wujka Joe
Rok 2020 upłynął pod znakiem olbrzymiej niepewności i zdecydowanie nie zapisze się dobrze na kartach amerykańskiej historii. Wojna handlowa z Chinami, pandemia, bezrobocie, walka o pakiet fiskalny, niepokoje społeczne i wybory prezydenckie rozgrzały kraj do czerwoności. Sentyment inwestorów w stosunku do gospodarki USA dobrze oddawał indeks dolara (DXY), który wskazuje relatywną wartość dolara amerykańskiego do koszyka walut. Historycznie greenback był aktywem, które zyskiwało na niepewności na rynkach finansowych, co może sugerować, że podobna sytuacja miała miejsce w 2020 roku. Tak się jednak nie stało. Po chwilowym rajdzie w okolice 104 punktów DXY spadł poniżej 90 punktów na przełomie 2020 i 2021 roku. Taki trend prowokował dywagacje na temat ewentualnej zmiany na pozycji światowej waluty rezerwowej. Wśród kandydatów wymieniany był nie tylko juan, ale także jen czy euro. Ostatnie dwie propozycje były stawiane pod znakiem zapytania biorąc pod uwagę trwający kryzys i niepewność polityczną spowodowaną tarciami pomiędzy państwami członkowskimi Unii Europejskiej i rezygnacją premiera Japonii Shinzō Abe.
Stale maleje również przewaga Stanów Zjednoczonych nad Chinami, a według analityka Nomury Roba Subbaramana zmiana na pozycji światowego lidera gospodarczego będzie miała miejsce szybciej niż przypuszczano. Zdaniem eksperta Państwo Środka będzie mogło pochwalić się największą gospodarką już w 2028 roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w 2020 roku produkt krajowy brutto USA spadł o 2,3% i jest wyższy od chińskiego PKB o 6,2 bln dolarów. Różnica ta spadła w ciągu roku o blisko bilion dolarów – na koniec 2019 roku wynosiła 7,1 bln dolarów.
Ważnym aspektem w rywalizacji obu mocarstw pozostaje także handel. Podczas kampanii wyborczej w 2016 roku ówczesny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Donald Trump odmieniał słowo „Chiny” przez wszystkie przypadki i nawoływał do zmiany reguł gry. Po jego wyborze doszło do zaostrzenia stosunków z Pekinem, co pozostało stałym motywem jego prezydentury. Po kilku latach prowadzenia wojny handlowej, w styczniu 2020 roku udało się dojść do porozumienia. Założenia traktatu zobowiązywały Chiny do zwiększenia importu z USA, niwelując tym samym amerykański deficyt handlowy. Pomimo wejścia umowy w życie, w ubiegłym roku doszło do wzrostu chińskiego eksportu do Ameryki o 3,6% i jednoczesnego spadku importu o 1,1% w wyniku czego nadwyżka handlowa Państwa Środka w wymianie Ze Stanami Zjednoczonymi wzrosła z 296 mld dolarów w 2019 roku do 317 mld dolarów w 2020 roku.
Skromne plany rozwoju chińskiej gospodarki
W listopadzie zeszłego roku sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping ogłosił, że podwojenie rozmiaru chińskiej gospodarki do 2035 oku jest „całkowicie możliwe”. Niemniej, pekińscy decydenci podchodzą ostrożnie do ustalania celu PKB na 2021 roku wyznaczając go na poziomie jedynie 6%. Zdaniem części obserwatorów taki cel jest prawie równoznaczny z jego brakiem, ponieważ Chiny osiągną go (lub nawet przekroczą) bez trudu.
Intencja rządzących może być jednak inna niż dalsze przyspieszanie wzrostu gospodarczego. Tegoroczne niższe wytyczne mogą sprawić, że nacisk zostanie przeniesiony z ilości na jakość. Rozwój chińskiej gospodarki był od lat napędzany przez piętrzący się dług, który miał pomóc poszczególnym sektorom w osiągnieciu zaplanowanych wcześniej celów. Zmiana podejścia władz może pomóc ustabilizować finanse azjatyckiego giganta, jednak równocześnie utrudni szeroko zakrojoną stymulację rynku po pandemii. Zamiast znanych z Europy i Stanów Zjednoczonych rozwiązań (bezpośredniego wsparcia finansowego) w ChRL zdecydowano się na przekazanie obywatelom bonów na zakupy, które miały określony termin realizacji. Taki zabieg uniemożliwił Chińczykom zachowanie państwowej pomocy „na później” i zmusił ich do natychmiastowych zakupów, poprawiając tym samym sytuację wielu przedsiębiorstw.
Mimo wszystko inwestorzy w Państwie Środka pozostają ostrożni, a indeks Shanghai Composite stracił na początku marca około 5%. Katalizatorem dla powtórzenia zeszłorocznego rajdu chińskich akcji może być implementacja czternastego planu pięcioletniego przeznaczonego na lata 2021-2025. Wśród rozwiązań przygotowanych przez rząd mają pojawić się propozycje dostosowania systemu do starzejącego się społeczeństwa, a także programy wyrównujące poziom rozwoju w poszczególnych częściach kraju.
Co to oznacza dla nas?
Przeciętnemu mieszkańcowi Europy może wydawać się, że walka o pozycję globalnego lidera gospodarczego (lub ewentualna zmiana) nie dotknie jego codzienności. Nie jest to jednak prawda. Widać to na przykładzie amerykańskich sankcji skierowanych przeciw chińskim firmom. Jednym z najgłośniejszych „banów” była decyzja Donalda Trumpa zmuszająca amerykańskie korporacje do zaprzestania współpracy z Huawei – jednym z największych producentów elektroniki na świecie. W rezultacie tej decyzji użytkownicy urządzeń wspomnianej marki utracili dostęp do usług Google. Co więcej, napięcia polityczne stanęły na przeszkodzie budowy infrastruktury sieci 5G przez Huawei w kilku miastach Wielkiej Brytanii.
Znakiem reorganizacji krajobrazu ekonomicznego jest także zmiana największego partnera handlowego Unii Europejskiej, którym w 2020 roku po raz pierwszy zostały Chiny. Wiele wskazuje także na kontynuację zacieśniania relacji pomiędzy obiema stronami. Pod koniec grudnia zeszłego roku podpisano porozumienie, którego celem jest ułatwienie chińskich inwestycji na Starym Kontynencie. Pekin zobowiązał się natomiast do ograniczenia liczby procedur przez które muszą przechodzić firmy z UE.
Efekty zacieśniania stosunków Europy i azjatyckiego mocarstwa widzimy już w polskim budżecie. Według Andrzeja Sokolewicza, prezesa Cargotor (spółki należącej do PKP Cargo), samo przejście graniczne Brześć-Terespol obsługujące transporty z Chin zasila państwową kasę pięcioma mld złotych rocznie. Wpływy są możliwe dzięki inicjatywie Nowego Jedwabnego Szlaku, która ma doprowadzić do poprawy infrastruktury lądowej łączącej Państwo Środka z Europą. PKP planuje budowę Parku Logistycznego Małaszewicze, co doprowadziłoby do zwiększenia przepustowości wspomnianego przejścia. Wartość inwestycji ma wynieść 4 mld złotych.
Czy to znaczy, że jesteśmy skazani na Chiny?
Jak przyznają przedstawiciele UE, Europa jest coraz bardziej zależna od dwóch największych gospodarek na świecie. Według Thierry’ego Bretona, unijnego komisarza ds. rynku wewnętrznego, rosnące napięcie i piętrzące się konflikty na linii Waszyngton – Pekin stawiają wspólnotę w niekorzystnej sytuacji. W odpowiedzi na ten problem Komisja Europejska zapowiedziała wielomiliardowe inwestycje w sektor informatyczny, aby podnieść udział europejskiego przemysłu w tej branży. Jak zauważa CNBC, celem decydentów z Brukseli jest również zapewnienie dostępu do szybkiego Internetu (1 Gbit/s) wszystkim mieszkańcom UE i przygotowanie infrastruktury na przyszłe wprowadzenie technologii 6G.
Najbliższe lata prawdopodobnie pokażą kto wygra w ekonomicznym wyścigu zbrojeń. Czy w przyszłości będziemy patrzeć na Chiny tak jak dotychczas na Stany Zjednoczone? To oczywiście dopiero się okaże, ale już dziś widzimy, że Państwo Środka nie da szybko zapomnieć o swoich ambicjach.