Konflikty zbrojne odbijają się na notowaniach indeksów giełdowych na całym świecie. Jakie tendencje zarysowują się na giełdzie w wojennej zawierusze?
Straty wojenne – na polach bitew, ale też w gospodarce
Wojna zawsze jest tragedią. Nawet kiedy ustaną wystrzały karabinów i dział, skutki tego, co pozostawia po sobie konflikt, muszą być odbudowywane latami. W chwili starcia wojsk rynki reagują bardzo dynamicznie. Oczywiste jest, że inwestorzy, chcąc ratować swój kapitał, będą uciekać z tych obszarów rynku, które mogą zostać najsilniej poszkodowane w wyniku działań wojennych. Jeszcze większy problem pojawia się wówczas, gdy stroną konfliktu jest kraj bądź region posiadający zasoby strategicznych dóbr i surowców. W dobie globalizacji odczuwamy to jeszcze boleśniej, gdyż zgodnie z teoriami handlu międzynarodowego, wiele krajów deleguje wytwarzanie konkretnych dóbr poza swoje granice ze względu na większą opłacalność, uzależniając się tym samym od sprawnych i niczym niezaburzonych łańcuchów dostaw. W tym światowym systemie naczyń połączonych jedno pęknięcie, jedno zachwianie, chociażby w postaci wojny, może doprowadzić do intensywnych reakcji.
Arabska wiosna jesienią giełdy
Cofnijmy się do przełomu lat 2010-2011. Rozpoczynała się wówczas tzw. arabska wiosna, czyli masowe protesty ludności w krajach muzułmańskich (z uwagi na ciężką sytuację społeczno-ekonomiczną). To właśnie te czynniki sprawiały i wciąż sprawiają, że Bliski Wschód jest mieszanką wybuchową. Nie inaczej sprawy miały się w Libii rządzonej przez Muamara Kaddafiego. To północnoafrykańskie państwo posiada jedne z największych zasobów ropy naftowej na świecie. Na początku 2011 roku odpowiadało za produkcję blisko 1,6 miliona baryłek ropy dziennie, przy światowym dziennym zapotrzebowaniu na poziomie 87,5 miliona baryłek. Jako oficjalny początek protestów ludności przyjmuje się połowę lutego 2011 r. Wystąpienia obywateli tłumione siłowo zaczynały przeradzać się w regularne starcia z oddziałami rządowymi.
Pod koniec lutego rebelianci opanowali kilka kluczowych libijskich terminali naftowych, co poskutkowało tym, że 24 lutego część inwestorów zaczęła ograniczać produkcję na bazie libijskiej ropy z uwagi na zaistniałą sytuację. Indeksy po raz pierwszy zareagowały, zarówno Dow Jones, jak i DAX zaliczyły wtedy pierwsze spadki. Wraz z rozwojem konfliktu można było zauważyć kolejne tąpnięcie, które ma miejsce w maju. Od pewnego czasu w wojnę domową w Libii po stronie opozycjonistów zaangażowane były także siły NATO. 30 kwietnia doszło do bombardowania Trypolisu, w wyniku którego ginie syn Kaddafiego. Wściekły tłum lojalistów zdecydował się na atak na placówki dyplomatycznej Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, a także ONZ.
Po tym zdarzeniu organizacja wycofuje z Libii swoich dyplomatów. Indeksy ponownie zaliczają spadki, jednakże są one słabsze niż za pierwszym razem. Można powiedzieć, że rynek niejako przyzwyczaił się do trwającej wojny. Warto mieć na uwadze, że świat nie zdążył jeszcze podnieść się po kryzysie finansowym z 2008 roku. Dotkliwie ten kryzys odczuła Grecja, oprócz niej z poważnymi problemami zaczęły borykać się inne kraje basenu Morza Śródziemnego. Ceny ropy Brent utrzymywały się na poziomie około 118$ za baryłkę z uwagi na malejące wydobycie na Morzu Czarnym oraz trwającą w Libii wojnę domową. Sytuacja na świecie sprawiła, że nad rynkami zawisło widmo nowego kryzysu. Z tego powodu inwestorzy zaczęli wycofywać swoje środki, przez co notowania ropy na NYMEX przypominały rollercoaster, gdyż w 2011 roku ropa potrafiła osiągać rekordowe poziomy, ale również były widoczne nienaturalne dołki. Obawy przed kolejną recesją przełożyły się na widoczne na przełomie lipca i sierpnia spadki w notowaniach kluczowych indeksów. Wojna domowa zakończyła się oficjalnie pod koniec października 2011 roku.
Za naszą wschodnią granicą
Od jakiegoś czasu dochodziły do nas informacje, że Rosja może przygotowywać się do rozpoczęcia konfliktu zbrojnego. Władimir Putin pod koniec ubiegłego roku chciał wynegocjować sobie warunki umacniające jego pozycję w Europie Środkowo-Wschodniej, m.in. poprzez uzyskanie deklaracji, że Ukraina i Gruzja nigdy nie zostaną włączone do NATO. Te żądania nie zostały spełnione przez drugą stronę negocjacyjnego stołu. W grudniu pojawiła się informacja, że amerykanie ćwiczą operację wycofywania swoich obywateli z terytorium Ukrainy. Była to zapewne jedna z pierwszych wskazówek, że większy konflikt wisi w powietrzu. Z początkiem 2022 roku Rosjanie zaczęli skupiać swoje wojska wokół granicy ukraińskich pod pretekstem ćwiczeń. Zwracano wówczas uwagę, że po raz pierwszy Rosjanie urządzają manewry w zimie i angażują w nie jednostki stacjonujące w Azji. To przełożyło się na pesymizm na rynku, praktycznie od początku lutego widać tendencję spadkową w notowaniach indeksu Dow Jones. W separatystycznych republikach Donbasu miała miejsce wzmożona aktywność militarna, pojawiły się groźby pierwszych sankcji.
Około 23 lutego nastąpiła korekta, kurs zaczął się odbijać, gdyż w mediach pojawiły się doniesienia, że część rosyjskich jednostek rzekomo zaczęła się wycofywać. Rzeczywistość brutalnie zweryfikował Władimir Putin 24 lutego, rozpoczynając zbrojną inwazję na Ukrainę. W pierwszych dniach inwazji nie dało się wskazać jednoznacznego trendu. Do 25 lutego indeksy utrzymały tendencję wzrostową, by następnie polecieć w dół. Nieznaczna korekta miała swój początek pierwszego marca, jednakże dwa dni później Dow Jones ponownie zanotował stratę. Tak chaotyczne zachowanie było wynikiem oczekiwania na ruch państw zachodnich. Rynki zapewne spodziewały się realizacji rosyjskiego scenariusza, w którym w przeciągu 2-3 dni Kijów zostaje zajęty, a większość graczy może spokojnie powrócić do interesów z Rosją. Dość szybko pojawiły się zapowiedzi wprowadzenia kolejnych bądź zaostrzenia obecnych sankcji wobec Moskwy.
Kiedy było już jasne, jakie reperkusje uniemożliwią interesy z Rosjanami i że Ukraina będzie walczyć znacznie dłużej niż kilka dni, inwestorzy zaczęli uciekać z rynków. Dow Jones tę tendencję spadkową zakończył z notowaniami poniżej dołka, który osiągnął na początku grudnia 2021, kiedy odkryto kolejny wariant koronawirusa – Omikron. Taki stan rzeczy utrzymał się mniej więcej do 8 marca, wówczas miało miejsce pierwsze odbicie. 15 marca miało miejsce potwierdzenie trendu wzrostowego, od tej chwili Dow Jones zaczął odrabiać. Kolejne zaburzenie wzrostów miało miejsce 30 marca, zapewne po tym, gdy prezydent Rosji podpisał dekret, który obliguje odbiorców rosyjskiego gazu do płacenia za niego tylko w rublach. Operacja miała na celu zwiększyć popyt na walutę i poprawić stan rosyjskiej gospodarki dotkniętej sankcjami. Z uwagi na to, że konflikt nadal trwa, możemy zaledwie snuć domysły, w jakim kierunku będą podążać notowania.
Libia, Ukraina i Rosja, czy coś je łączy?
Podobieństwo między tymi krajami wynika w znacznej mierze z jednego czynnika, mianowicie każde z tych państw ma swój udział w dostawach strategicznych surowców. Libia była i jest kluczowa dla rynków światowych ze względu na wydobycie ropy naftowej. Ukrainę nazywa się często spichlerzem Europy, choć śmiało można by ją uznać za spichlerz świata. Na jej terytorium znajdują się niezwykle urodzajne czarnoziemy. Podobnie Rosja – z tym że jest ona istotna dla gospodarki światowej jako eksporter surowców energetycznych, gazu i ropy, jest także czołowym producentem niklu. Obserwując przykład Libii, możemy zauważyć pewną prawidłowość dotyczącą wojen w państwach posiadających strategiczne zasoby. W pierwszej kolejności po wybuchu wojny dochodzi do zachwiania, kapitał odpływa z rynków, jednakże po pewnym czasie następuje „oswojenie” się z działaniem gospodarki w realiach wojennych. Świat musi jakoś funkcjonować, interesy trzeba robić pomimo pocisków przelatujących nad naszymi głowami. Niewielkie odchylenia notowań zdarzają się w wyniku pojedynczych sytuacji mających miejsce na obszarze objętym działaniami zbrojnymi, jak przejmowanie istotnych dla danego kraju obiektów infrastrukturalnych bądź wprowadzanych sankcji.
To przyzwyczajenie jest w długim okresie zgubne, gdyż po pewnym czasie zaczynają się ujawniać długotrwałe skutki prowadzenia działań wojennych. Niepewna sytuacja i zniszczenia spowodowane wojną pociągają za sobą stosunkowo mocną i odczuwalną bessę. Ponadto zarówno w przypadku wojny domowej w Libii jak i rosyjskiej inwazji na Ukrainę jest jeszcze jeden wspólny czynnik. W obu sytuacjach do eskalacji dochodziło w momencie, kiedy świat zaczynał podnosić się po poprzednim znaczącym kryzysie. W stosunku do libijskiego konfliktu był to kryzys finansowy 2008 roku, dla rosyjskiej inwazji na Ukrainę jest to kryzys spowodowany pandemią koronawirusa. Wygląda to tak, jakby napięcia z poprzedniego, problematycznego okresu znajdywały uzewnętrznienie w następujących po nim starciu zbrojnym.
Co nas czeka?
Patrząc na podobieństwa w reakcjach giełdy na konflikty zbrojne w państwach posiadających strategiczne surowce, rysuje się przed nami pewien charakterystyczny model zachowań. Co ciekawe, oba konflikty – zarówno wojna domowa w Libii, jak i agresja na Ukrainę – rozpoczęły się w lutym. Jeżeli starcia na Ukrainie potrwają jeszcze parę miesięcy i trendy z opisanego wcześniej modelu się powtórzą, możemy spodziewać się pogorszenia koniunktury w drugiej połowie roku. Mówi się, że historia jest nauczycielką życia. Szkoda, że wartość tych lekcji dostrzegamy nie wówczas, gdy trzeba zapobiegać negatywnym skutkom, ale dopiero wtedy, gdy trzeba leczyć rany.