Pomimo niskiej temperatury Morza Bałtyckiego budowa podwodnego gazociągu rozpala emocje obywateli wielu państw, które zaangażowane są zarówno w budowę, jak i próbę blokowania tego projektu. Po raz kolejny Europa dzieli się na zwolenników i przeciwników rurociągu, który może pozwolić Rosji na wiele nowych manewrów i zapewnić polityczny wpływ w Europie. Obserwując ostatnie wydarzenia dotyczące Nord Stream 2, należy sobie zadać pytanie: czy Unia Europejska ma się czego bać?
Malejące złoża gazu ziemnego
Nord Stream 2 (NS2) jest gazociągiem, który ma posłużyć do przesyłu gazu ziemnego z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie. W swoich założeniach ma pozwolić na bezpośredni przepływ surowca na wewnętrzny rynek Unii Europejskiej, co pozwoli zaspokoić rosnące zapotrzebowanie na gaz ziemny. Jest to w zasadzie druga nitka istniejącego już gazociągu – Nord Stream I, który również jest poprowadzony po dnie Bałtyku. Jest on obecnie najdłuższym gazociągiem morskim na świecie – jego długość to aż 1222 km, natomiast NS2 ma być trochę krótszy – trasa rurociągów będzie się rozciągać na długość ok. 1200 km. Gazociąg ma przesyłać co roku 55 mld m3 gazu ziemnego – taka ilość powinna wystarczyć do pokrycia zapotrzebowania ponad 26 mln gospodarstw domowych.
Dlaczego NS2 w ogóle powstaje? Przede wszystkim ze względu na problemy z wydobyciem surowca na obszarze Unii Europejskiej. Kiedy w 2018 r. rozpoczęto kładzenie rur na dnie Morza Bałtyckiego, szacowano nawet 50-procentowy spadek wydobycia gazu ziemnego w ciągu najbliższych 20 lat. Już 6 lat wcześniej, w 2012 r., została podniesiona dyskusja na temat dodatkowych źródeł importu rosyjskiego gazu. Rozważyć należy również ceny. Gazprom – rosyjski gigant zajmujący się wydobyciem i dystrybucją gazu ziemnego, przedstawiał najlepsze propozycje dotyczące dalszego eksportu towaru do Niemiec a przez nich również do Francji, Belgii, Holandii oraz innych krajów Europy Zachodniej.
Konflikt interesów
Pomimo niezaprzeczalnych korzyści płynących z dodatkowych możliwości przesyłu gazu ziemnego budowa NS2 od kilku lat budzi wiele wątpliwości i obaw. Po jednej stronie barykady stawiana jest polityka energetyczna Niemiec, która w głównej mierze opiera się na gazie ziemnym (co nie jest w pełni zgodne z założeniami porozumienia paryskiego) i znacząco zwiększa zapotrzebowanie na ten surowiec. Istotny jest tu też aspekt ekonomiczny – cena gazu importowanego bezpośrednio do kraju jest o wiele tańsza niż transportowanego przez kraje sąsiadujące np. Polskę. Komercyjne stanowisko Niemiec wspierają także Austria i Holandia, które z pewnością skorzystają na tańszym imporcie gazu ziemnego. Kolejnym ważnym elementem jest aspekt polityczny – Niemcy chcą wzmocnić swoją pozycję na europejskim rynku gazu. Możliwość dalszego transportowania błękitnego paliwa z terytorium swojego kraju wyraźnie wzmacnia pozycję negocjacyjną z innymi państwami Europy Zachodniej.
Dużym beneficjentem Nord Stream 2 jest również naturalnie Federacja Rosyjska. Jednak Moskwa opiera swój plan działania przede wszystkim na aspekcie politycznym – wiadome jest, że NS2 jest klinem, który wbity pomiędzy Unię Europejską a USA może ochłodzić relacje między wspólnotą i państwami oraz zmniejszyć chęć współpracy na wspólnym polu – np. NATO. Kolejna nitka gazociągu pozwoli na jeszcze silniejsze uzależnienie europejskich rynków surowcowych od Gazpromu. Rosji zależy również na destabilizacji sytuacji ekonomicznej na Ukrainie, a Nord Stream 2 może w tym pomóc. Obecnie nasz wschodni sąsiad jest głównym krajem, przez który jest przesyłany rosyjski gaz ziemny – w ubiegłym roku zostało przetransportowane 55,8 mld m3 gazu, za co Kijów otrzymał ok. 2 mld dolarów. Możliwość ominięcia Ukrainy i pozbawienia jej dużych ilości funduszy z pewnością pogorszy ogólną sytuację gospodarczą tego kraju i pozwoli na dalsze pozostawanie w rosyjskiej strefie wpływów, co naturalnie łączy się z imperialistycznymi pobudkami Moskwy.
Wujek Sam mówi „nie”
Po drugiej, krytycznej stronie walki o podwodny gazociąg stoją przede wszystkim kraje tranzytowe takie jak Polska czy Ukraina, wspierane przez Stany Zjednoczone. Nasz kraj do 2020 roku również dystrybuował rosyjski gaz poprzez Gazociąg Jamalski, jednak w związku z wygaśnięciem 25-letniej umowy między Polską a Gazpromem ta nitka została wyłączona. Istotnym zagrożeniem jest możliwość energetycznego uzależnienia się od Rosji, co może spowodować większą podatność i ustępstwa wobec politycznych decyzji Moskwy. Ponadto, rosyjski koncern jest w zasadzie największym graczem na europejskiej scenie błękitnego paliwa, ponieważ dostawy z Norwegii bądź z innych terminali są niewystarczające do zaspokojenia stale rosnącego popytu. Co więcej, patrząc z perspektywy ekologicznej, wycofująca się z węgla Polska będzie musiała znaleźć odpowiedni cenowo substytut, a takim jest właśnie gaz ziemny. Oznaczać to może jeszcze większe zapotrzebowanie na ten surowiec w naszym kraju.
Z kolei USA widzi w NS2 zagrożenie dla eksportu amerykańskiego LNG (liquefied natural gas – ciekły gaz ziemny) do Europy. Donald Trump oraz Joe Biden krytykują budowę rurociągu, oskarżając Niemcy o potajemną współpracę z Kremlem. Warto zaznaczyć, że w 2019 r. Stany Zjednoczone kontrolowały 24% rynku energetycznego w UE, tymczasem Rosja 35%. Ukończenie budowy i uruchomienie Nord Stream 2 z pewnością zmieniłoby układ sił w tej materii. Trump podpisał nawet dekret o nałożeniu sankcji na wszystkie firmy pracujące przy rosyjskim projekcie, co pozwoliło na zatrzymanie budowy na rok. Administracja nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych krytykuje powstawanie nowego gazociągu – sekretarz stanu Antony Blinken stwierdził, że jest to akt dzielenia Europy. Jednak amerykanie nie poprzestają na prośbach – wszak noty dyplomatyczne na niewiele się zdają. Od czasu zaprzysiężenia Joe Bidena na prezydenta trwają zacięte rozmowy w sprawie sankcji – na statki budujące gazociąg oraz na rząd Niemiec. Mocne naciski pojawiają się ze strony Kongresu – zarówno Republikanie, jak i Demokraci żądają stanowczych kroków wobec współpracowników Gazpromu. Według POLITICO mają zostać wprowadzone nowe, surowe sankcje.
Ostateczna decyzja jeszcze przed nami
Obecnie wszystko zależy od Niemiec, a dokładniej od nadchodzących wyborów parlamentarnych. Pod koniec marca Peter Beyer, poseł do Bundestagu, opowiedział się za moratorium na budowę NS2. Tymczasem niemiecki klub Zielonych, który w ostatnich sondażach zbliżył się wynikiem do rządzącej w kraju partii CDU, w swoim programie wyborczym zapisał plany rezygnacji z Nord Stream 2. Według nich rurociąg jest problemem dla klimatu oraz może wywołać szkody na poziomie geopolitycznym. Wewnątrzkrajowe tarcia międzypartyjne i niepewne stanowisko w sprawie dalszej współpracy z Gazpromem mogą doprowadzić do dalszych opóźnień w realizacji projektu. Pomimo różnych poglądów jedno jest pewne – współpraca na poziomie gospodarczym z Rosją jest dla Niemców korzystna.