Niniejszy tekst stanowi część pierwszą dwuczęściowego artykułu poświęconego hipotecznemu jednolitemu państwu europejskiemu. Część druga ukaże się w przyszłości.
Terminu „Stany Zjednoczone Europy” używać miał Napoleon Bonaparte jeszcze w wieku XIX. O jednym paneuropejskim państwie mówił np. Victor Hugo. W XX stuleciu idea ta przewijała się wielokrotnie przez wystąpienia publiczne prominentnych postaci, m.in. Winstona Churchilla. I rzeczywiście, po zakończeniu II Wojny Światowej podjęte zostały wysiłki w kierunku integracji europejskiej, których rezultatem jest oczywiście Unia Europejska (UE). Jej struktura, pomimo wykazywania pewnych cech federacji, nie stanowi jednak jednolitego państwa. Wydana w 2004 roku książka T.R. Reida idzie o krok dalej i opisuje wizję federacyjnego państwa europejskiego, które miałoby stanowić jedno ze światowych mocarstw z gospodarką, armią i wpływami porównywalnymi do USA. Jak pokazuje historia, wzniosłe idee nierzadko okazują się tylko mrzonkami marzycieli, niemającymi z rzeczywistością wiele wspólnego. Czy tak właśnie jest w przypadku wizji utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, blisko 20 lat po premierze książki Reida?
Dotychczasowy proces ekonomicznej integracji UE
Jednym z fundamentów Unii Europejskiej jest zapewnienie swobodnego przepływu osób, kapitału, towarów i usług w ramach tzw. Jednolitego Rynku Europejskiego(ang. European Single Market), do którego oprócz państw członkowskich UE należą Norwegia, Islandia, Liechtenstein oraz częściowo Szwajcaria, łącznie tworząc Europejski Obszar Gospodarczy (EOG). Cechy jednolitego rynku przez założenie swobodnego przepływu nie tylko dóbr, ale także ludzi i usług, obejmują więcej obszarów niż tradycyjne strefy wolnego handlu lub unie celnej. Zasady EOG zapewniają brak nie tylko barier taryfowych jak cła (dodatkowe opłaty za import lub eksport towarów) czy kontyngenty handlowe (ilościowe limity towarów importowanych, dla których stosuje się preferencyjne stawki celne), ale również stopniowe usuwanie barier pozataryfowych. Wraz z obecnie zachodzącym porzuceniem klasycznych taryf obejmujących światowy handel to właśnie te niebezpośrednie ograniczenia jak różnice w wymaganiach licencyjnych dla dostawców usług, ograniczenia ilościowe, niejednolite normy techniczne i sanitarne czy wymogi składnika krajowego stają się relatywnie bardziej istotne. Ich wpływ jest szczególnie widoczny właśnie w sektorze usług, który stanowi około 75 proc. całej europejskiej gospodarki.
Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że wpływ integracji ekonomicznej na gospodarki państw przynależnych do EOG jest pozytywny. Argumenty popierające tę tezę to m.in. zwiększenie efektywności ekonomicznej jednolitego rynku. Dzieje się to głównie dzięki zmniejszeniu kosztów transakcyjnych, możliwości wykorzystania przewag komparatywnych przez poszczególne kraje, a także przez silniejszą konkurencję dla przedsiębiorstw, która powoduje niższe ceny dla konsumentów, a zarazem większą paletę wyboru dostępnych produktów i usług. Firmy mają dostęp do większego rynku zbytu. Mocna konkurencja to impuls także dla zwiększonej innowacyjności europejskich przedsiębiorstw. Nie można pomijać znaczenia jednolitego rynku w obszarze inwestycji zagranicznych, które są w tym przypadku znacznie ułatwione i mogą być podejmowane tam, gdzie przyniosą największe korzyści. Badania przeprowadzone w celu skwantyfikowania wpływu integracji ekonomicznej Unii Europejskiej wykazują jej wymierne efekty. Według badania Ilzkovitza, Dierxa, Kovacsa i Sousy z 2007 roku, dzięki europejskiemu jednolitemu rynkowi produkty krajowe brutto państw EOG urosły łącznie o dodatkowe 223 mld EUR do 2006 roku. Z kolei badacze Campos, Coricelli i Moretti w artykule z 2018 roku stwierdzają, że w hipotetycznym przypadku braku integracji ekonomicznej UE, dochody per capita państw członkowskich byłyby po 10 latach od ich wstąpienia do Unii średnio o 10 proc. niższe.
Zbyt piękne, aby było prawdziwe?
Czy w takim razie jednolity rynek UE niesie za sobą wyłącznie pozytywy? W opinii antyglobalistów rzeczywistość nie jest tak jednoznaczna. Istnieje obawa o przedsiębiorstwa ze słabiej rozwiniętych państw Wspólnoty i miejsca pracy, które zapewniają. Trudno przecież porównywać konkurencyjność zachodnich konglomeratów z firmami, np. greckimi, rumuńskimi czy nawet polskimi. Jak w takim razie obronić wspomnianych lokalnych pracodawców przed zagranicznymi? Czy to jednak konieczne? Walka niejako o swoje miejsce na gospodarczej mapie Europy mogłaby stać się wtedy impulsem do poprawy efektywności przedsiębiorstwa, wydajności pracy, itp. Mechanizm ten znany jest od wieków, a jest nim oczywiście konkurencja. W miarę upływu czasu firmy stawałyby się ogólnie mówiąc relatywnie lepsze lub byłyby przez takie lepsze firmy zastępowane. W długim terminie zyski byłyby odczuwalne zarówno dla krajowych pracodawców, jak i dla pracowników. Z drugiej strony, łatwe przerzucanie produkcji do krajów o mniejszych kosztach pracy jest czynnikiem mogącym obniżyć wynagrodzenia nisko wykwalifikowanych pracowników z krajów rozwiniętych, napędzając tym samym wzrost nierówności społecznych.
Niestety eksperci nie są zgodni, jak nierówności wpływają na rozwój gospodarczy. Według badania dla OECD z 2014 roku państwa, w których nierówności dochodowe się zmniejszały, notowały wyższe stopy wzrostu w porównaniu z krajami, w których te nierówności rosły. Natomiast badanie zespołu Jianu, Dinu, Huru i Bodislava z 2021 roku stwierdziło, że nierówności społeczne są pozytywnie związane ze wzrostem gospodarczym w przypadku rozwiniętych państw UE, natomiast dla krajów rozwijających się to powiązanie jest negatywne. Ten problem społeczny dotyka zarówno gospodarek dużych (USA, współczynnik Giniego równy 42 w 2020 roku) jak i niewielkich (Namibia, współczynnik Giniego wynoszący 59 lub Honduras, współczynnik Giniego równy 47). Widać, że wielkość gospodarki nie jest czynnikiem warunkującym wysokość nierówności społecznych. Ponadto, dla krajów UE nierówności te są relatywnie niskie (średnia wartość współczynnika 30,7). Obawy o ich wzrost są zatem niezbyt istotne. Rozważając argumenty wspólnego rynku, nie można zapominać o horyzoncie czasowym. Zmiany strukturalne rynku pracy, intensywna migracja wewnątrz EOG i związane z tym wyludnianie pewnych obszarów to tylko niektóre z możliwych krótko- i średnioterminowych skutków tak szeroko zakrojonych zmian, jakie proponowane są we wspomnianej książce Reida. W długim horyzoncie korzyści ekonomiczne są jednak niemal jednoznaczne.
Gdzie w tym wszystkim zjednoczenie europejskich „stanów”?
No dobrze, ale przecież jednolity rynek europejski już istnieje. Parlament Europejski uchwalił dwa „Akty o jednolitym rynku” w 2011 i 2012 roku. Swobodny przepływ dóbr i usług jest w Unii Europejskiej zagwarantowany. Dla jakich ekonomicznych powodów Unia Europejska miałaby jednoczyć się w jedno federacyjne państwo? Otóż inicjatywa wspólnego rynku w słowach Komisji Europejskiej to „wciąż trwający projekt”, któremu daleko jest do pełnego ukończenia. Aby tak się stało, przede wszystkim usunięcia wymagają wymienione na początku tego artykułu bariery inne niż cła i kontyngenty (które już zostały zniesione). Obecnie zależne są one nie tylko od przepisów UE, ale także legislacji poszczególnych państw członkowskich, które z oczywistych względów różnią się od siebie. Różnice międzypaństwowe w obszarach takich jak stopa i sposób opodatkowania, licencjonowanie zawodów wolnych(np. prawnik, lekarz, architekt itp.), formy organizacyjno-prawne przedsiębiorstw lub standardy produkcji skutecznie ograniczają możliwości swobodnego przepływu szczególnie usług. Utworzenie pojedynczego państwa wymagałoby ujednolicenia przepisów, co bezpośrednio przełożyłoby się na całkowite zniesienie barier prowadzenia działalności poza granicami pierwotnych państw. Powstała w ten sposób gospodarka skupiałaby 520 mln ludzi, 20 bln USD produktu krajowego brutto i prawie 40 tys. USD PKB per capita.
Dążenia do zjednoczenia
Ekonomiczne skutki stworzenia europejskiego superpaństwa, choć z początku rewolucyjne, dotkliwe i niejednoznaczne, w długim terminie stanowią niewątpliwą ogromną wartość, a zarazem szansę. Czy jest szansa na jej wykorzystanie? Jak można zauważyć, w artykule tym nie zostały poruszane żadne wątki polityczne i kulturowe, które są co najmniej tak samo, o ile nie bardziej istotne, w rozważaniach nad ideą Stanów Zjednoczonych Europy. Aspekty te zostaną poruszone w części drugiej artykułu.