Jak naprawić zerwany łańcuch?

Spokojnie, ten tekst nie będzie o łańcuchu rowerowym i prawdę mówiąc, nie miałbym pojęcia, jak go naprawić. Podobnie eksperci i analitycy nie są pewni, jak zregenerować łańcuch dostaw, który został uszkodzony przez pandemię. Jednak niewiedza to jedno, lecz szukanie sensownych rozwiązań to drugie. Czy czas globalizacji się kończy i następuje zwrot w kierunku regionalizacji? Jak mocno COVID-19 wpłynął na obecną sytuację na niektórych rynkach półproduktów? Wspólnie poszukajmy odpowiedzi.

Jak zerwać łańcuch?

Na początku kilka słów o samym łańcuchu dostaw. To proces wytwarzania towaru, począwszy od złożenia zamówienia, przez dostawę do zakładu przetwórczego niezbędnych surowców, aż po dostarczenie gotowego produktu do nabywcy. W przypadku złożonych technicznie dóbr, których produkcja wymaga współpracy kilku niezależnych podmiotów, proces ten wydłuża się o dodatkowy transport oraz inne istotne etapy. Łańcuch dostaw to dość skomplikowany proces, zwłaszcza od strony logistycznej. Często bywa tak, że na skutek zaburzeń spowodowanych czynnikami zewnętrznymi, które mogą wystąpić na dowolnym etapie, dochodzi do jego przerwania.

Jakie czynniki mogą to spowodować? Do wyboru, do koloru: klęski żywiołowe, decyzje polityczne, wojny handlowe, awarie serwerowni czy wycieki danych, ataki cybernetyczne… Tak, epidemie i pandemie również. Wszystkie powyższe, a także inne, niewymienione tu zdarzenia mogą przeszkodzić w wytwarzaniu towarów. Najczęściej problem dotyczy transportu. W wyniku decyzji politycznych może zostać nałożone embargo (które uniemożliwi eksport lub import produktów) albo sankcje gospodarcze zakazujące zawierania transakcji z określonymi podmiotami. Pamiętacie jeszcze kontenerowiec Ever Given, który zablokował Kanał Sueski w marcu 2021 roku? To również świetny przykład zaburzenia łańcucha dostaw – tak jak początek pandemii koronawirusa, kiedy zamknięto większość zakładów produkcyjnych oraz zatrzymano kursy samolotów, statków, a także pozostałych środków transportu towarów. W niektórych sektorach spowodowało to niebagatelne konsekwencje – spójrzmy na kilka przykładów.

Półprzewodniki? Brak na stanie

Najgłośniejszym przypadkiem fatalnej sytuacji spowodowanej przerwaniem łańcucha dostaw jest nadal trwający globalny kryzys na rynku półprzewodników. O co dokładnie chodzi? O materiały, bez których nie istniałaby współczesna elektronika. Każdy smartfon, laptop czy inne tego typu urządzenie składa się między innymi z różnego rodzaju układów scalonych oraz obwodów elektrycznych (np. tranzystorów). Półprzewodnikami można nazwać blaszki, tudzież kostki wykonane z krzemu z domieszkami innych metali. Dzięki nim można tworzyć mikroprocesory, które są odpowiedzialne za prawidłowe funkcjonowanie urządzeń. Rosnący popyt na elektronikę oraz wymuszone pandemią przerwy w pracy zakładów produkcyjnych sprawiły, że podaż chipów i układów scalonych zwyczajnie nie pozwala na zaspokojenie bieżących potrzeb, dlatego obecnie trudno dostać nowy telefon, lodówkę, odkurzacz lub inne „smart” urządzenie.

Półprzewodniki wytwarzane są głównie w Chinach oraz innych krajach Azji Wschodniej. Łańcuch, przerwany przez pandemię COVID-19, nie został do tej pory w pełni naprawiony, w związku z czym od wielu miesięcy bardzo trudno zakupić potrzebne materiały. Jakby tego było mało, produkcja półprzewodników jest niezwykle trudna – na świecie istnieje zaledwie kilkanaście dużych fabryk, zajmujących się wytwarzaniem tych układów. Obecnie firmy, które wytwarzają urządzenia elektroniczne, muszą cierpliwie czekać, aż kontenerowiec z Chin dostarczy nową porcję półprzewodników, tak pożądanych przez wszystkich producentów. Dodajmy jeszcze do tego nadal toczącą się wojnę cenową między Stanami Zjednoczonymi a Państwem Środka – gwałtowny skok cen i kryzys na rynku gwarantowany.

Z rynkiem półprzewodników silnie powiązany jest rynek motoryzacyjny. Gdy przed pandemią ktoś szedł do salonu, aby kupić samochód, po prostu płacił i po kilku dniach wyjeżdżał swoim wymarzonym autem. Obecnie takiej wygody nie posiadają nawet przedsiębiorcy, którzy miesiącami muszą czekać na służbowe pojazdy (np. dostawcze). Dlaczego? Przez brak półprzewodników. Nowe samochody, podobnie jak inne urządzenia, stały się „inteligentne” – wyposażone w zaawansowaną elektronikę. Komputery pokładowe oraz rozbudowane deski rozdzielcze, a także systemy bezpieczeństwa (np. ABS, ESP) – wszystko to jest naszpikowane inteligentnymi technologiami. A zatem… nie ma półprzewodników – nie ma samochodu. Proszę wybaczyć, drogi kliencie – trzeba czekać. Jak długo? Aż kryzys się skończy…

Kiedy kryzys półprzewodnikowy może się zakończyć?

Na początku warto się zastanowić, dlaczego firmy nie zadbały o odpowiednie magazynowanie towarów, które są im potrzebne do produkcji. Według ekspertów najistotniejszym elementem tej układanki jest zmiana sposobu organizacji dużych przedsiębiorstw. Jedna z nowych technik logistycznych w zarządzaniu produkcją to metoda Just In Time (JIT). Według niej należy tak dostosować linie produkcyjne oraz cały proces wytwarzania, by kolejne potrzebne półprodukty pojawiły się w momencie ukończenia poprzedniego towaru. Dzięki temu przedsiębiorstwo oszczędza środki, które musiałoby poświęcić na budowę lub wynajem hal czy magazynów. JIT mówi właścicielowi firmy: zbuduj sobie malutki bufor, który zapewni ciągłość produkcji, a resztę zapasów dostarczaj na bieżąco. Ważne jest tu założenie, że dostawcy materiałów powinni znajdować się stosunkowo blisko, wtedy metoda JIT będzie optymalna. Tymczasem spółki na całym świecie skoncentrowały produkcję półprzewodników w Azji Wschodniej (ze względu na tanią siłę roboczą), co – w obecnej pandemicznej sytuacji – okazało się decyzją chybioną.

Kiedy możemy spodziewać się końca kryzysu półprzewodnikowego? Wiele zależy od dalszego rozwoju pandemii koronawirusa, która jest głównym winowajcą całego zamieszania. Jeżeli przedsiębiorstwa i firmy pośredniczące wypracują sensowne rozwiązania, które pozwolą się w jakiś sposób uodpornić na panujący chaos, wtedy z pewnością popyt zostanie zaspokojony. Optymistyczne prognozy mówią o tym, że stabilizacja nastąpi pod koniec 2022 roku. Oczywiście pod warunkiem, że sytuacja na świecie się „uspokoi”, co pozwoli przywrócić regularne kursy z zaopatrzeniem. Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, że nowoczesnych urządzeń produkujemy coraz więcej – co każe sądzić, że popyt stale rośnie. Pat Gelsinger, dyrektor generalny koncernu Intel, stwierdził, że zapotrzebowanie na chipy i układy scalone wzrosło o 20% w ciągu 12 miesięcy. Gdy doda się do tego informacje o zakłóceniach w dostawach oraz groźbę dalszego lockdownu w strategicznych chińskich miastach (np. w prowincji Xian, w której zlokalizowane są niektóre z oddziałów Samsunga oraz Micron Technology, główni producenci półprzewodników), sytuacja wydaje się trudna do opanowania. Dlatego większość analityków skłania się ku tezie, która zakłada zrównanie popytu i podaży dopiero w 2024 roku, jeśli nie później.

Globalizacja czy regionalizacja?

Globalizacja to wzrost współzależności i wzajemnego oddziaływania państw, firm oraz ludzi na świecie. Odbywa się to poprzez osobiste stosunki dyplomatyczne, handlowe oraz społeczne, a także przez wymianę informacji. Umacniają ją również inwestycje zagraniczne, które przyczyniają się do tworzenia nowych miejsc pracy, poprawy bilansu handlowego i rozwoju lokalnej infrastruktury – zazwyczaj na korzyść społeczeństwa, w którym kapitał jest inwestowany. Analiza tego zagadnienia odbywa się na kilku płaszczyznach, jednak głównie mówi się o globalizacji politycznej, ekonomicznej oraz kulturowej.

Rozważania dotyczące kiepskiej sytuacji na rynku półprzewodników oraz dalszych problemów związanych z łańcuchem dostaw na świecie prowadzą do pytań: czy znana nam globalizacja ma sens? Czy nadchodzi czas zmian? Znów, trudno znaleźć odpowiedzi. Warto zwrócić uwagę na jedną z istotniejszych cech globalizacji ekonomicznej: kiedyś niektóre produkty (głównie AGD) były o wiele droższe. Obecnie, dzięki globalizacji oraz optymalizacji łańcucha dostaw, koszty przedsiębiorstw zmniejszyły się, co umożliwiło im obniżenie cen. Z kolei, gdy łańcuch się zerwie, sytuacja zmienia się diametralnie, a ceny szybują. Pandemia pokazała również to, czego może nie chcieliśmy widzieć: jak silnie Europa jest uzależniona od Azji – rzecz jasna mowa tutaj o imporcie towarów i materiałów z krajów rozwijających się. Nasiliły się głosy mówiące o potrzebie zmian systemowych, które pomogą zapobiec kolejnemu załamaniu się łańcucha dostaw.

Może więc pora na regionalizację produkcji? Amerykanie, którzy jako pierwsi dostrzegli niebezpieczeństwo uzależnienia od Chin, szukają optymalnych rozwiązań. USA to duży i silny instytucjonalnie kraj, posiadający odpowiednie instrumenty, które mogą zmusić największe spółki (Apple, Amazon, Microsoft) do nacjonalizacji swoich łańcuchów, a przynajmniej do podjęcia takiej próby. Co z Europą? Tu jest trochę trudniej, ponieważ Unia Europejska nie posiada na tyle silnych narzędzi, aby wprowadzić w życie swoje zamierzenia, również brakuje jej spójności i integralności charakterystycznej dla Stanów Zjednoczonych. Mimo wszystko nie należy spodziewać się gwałtownych ruchów żadnej ze stron, ponieważ Chiny będą chciały za wszelką cenę utrzymać aktualną kontrolę.

Czy będzie nas na to stać?

Regionalizacja posiada jedną, zasadniczą wadę – znacząco zwiększa koszty towarów na półkach sklepowych, co wynika z konieczności budowy nowych hal produkcyjnych, zatrudnienia wykwalifikowanych pracowników oraz przetarcia nowych szlaków dostaw towarów. Czy jesteśmy gotowi na powrót do wyższych cen większości produktów, które importowane są z zagranicy? W tym aspekcie UE stara się działać dość rozważnie. W zeszłym roku pojawiła się dyrektywa, która nakazuje produkcję trwałego, ale też łatwego do naprawy sprzętu RTV i AGD, a także – co równie istotne – dostarczanie punktom serwisowym części zamiennych oraz dokumentacji pozwalającej na usuwanie usterek. Co prawda głównym celem tego rozwiązania jest zaoszczędzenie energii i ograniczenie emisji CO2, jednak przy okazji jest to interesująca inicjatywa, która może ograniczyć nadmierny import. Warto też podkreślić problem generowania odpadów: według The Global E-waste Monitor w 2019 roku każdy mieszkaniec Ziemi wyprodukował średnio 7,3 kg zepsutego sprzętu elektrycznego i elektronicznego. „Right to Repair” nie jest dyrektywą idealną, ponieważ aktualnie obejmuje niewielki zakres sprzętu (głównie lodówki, pralki, zmywarki, telewizory), ale na pewno ma potencjał.

Kryzys na rynku półprzewodników, spowodowany w dużej mierze pandemią koronawirusa oraz zerwaniem łańcucha dostaw, pokazał, że warto posiadać lokalne zakłady produkujące towary, które zwykle importujemy z Chin. Być może jest to kolejna rzecz na liście priorytetów do zrealizowania dla unijnych decydentów. Gdyby UE posiadała na swoim terytorium więcej fabryk półprzewodników, prawdopodobnie nasz popyt zostałby zaspokojony. Trzeba się jednak liczyć z kosztami – budowa zajmuje co najmniej kilka lat i pochłania dziesiątki miliardów euro. Czy będzie nas na to stać? Miejmy nadzieję.

About the author