Nietypowa strona giełdy, czyli anomalie giełdowe

Codziennie jesteśmy świadkami nieustannej zmiany kursów giełdowych. Ktoś na tym zyskuje, a ktoś traci. Naturalnym zjawiskiem jest występowanie hossy lub bessy determinowanych przez wybory uczestników rynku. Grunt, żeby je przewidzieć i kupić tanio, a sprzedać drogo. Jednak wszystko z perspektywy czasu wydaje się względnie proste, gdy mamy już pełny obraz czynników wpływających na cenę. Mimo tego istnieją zjawiska niewytłumaczalne nawet po latach: anomalie giełdowe.

W porządku, ale co to takiego? Według ekspertów anomalie giełdowe to szeroko pojęte sytuacje o charakterze przejściowym albo stałym, które przyczyniają się do osiągnięcia ponadprzeciętnego dochodu (lub też straty). Do przyczyn powstawania anomalii zalicza się nieracjonalność inwestorów w podejmowaniu decyzji, a niekiedy występowanie błędów wynikających z niepełnej informacji. Co więcej, istnieją grupy podważające istnienie anomalii – postrzegają je jako błędy pomiaru. Inni uważają, że udowadniają one, iż efektywne rynki nie istnieją. Jeszcze inni traktują te odchylenia jako istotne zjawiska w funkcjonowaniu mechanizmu rynkowego.

Niemniej jednak, z gąszczu wielu teorii i badań możemy wyróżnić anomalie, które rzeczywiście wstrząsnęły rynkami. „Profit Journal” ma przyjemność przedstawić Wam podium najciekawszych i najbardziej zaskakujących kategorii anomalii wraz z przykładami.

3. Powtarzalność i cykliczność, czyli anomalie kalendarzowe

Wiele osób poszukuje sposobu, aby poradzić sobie jakoś z anomaliami. Powstaje sporo prac, które badają ich wpływ oraz działanie. Jednym z najpopularniejszych przedmiotów analiz są anomalie kalendarzowe i szeroko z nimi powiązane efekty kalendarzowe. Co to takiego? Zjawiska charakteryzujące się regularnymi wzrostami lub spadkami kursów akcji w konkretnych okresach. Zakładają one, że w niektórych miesiącach inwestycje w wybrane akcje przynoszą większe zyski niż w innych. Nasuwają się pytania: „Czy efekty te zawsze działają?”, „Czy taka strategia da ponadprzeciętne rezultaty?”.

Jedną z zauważonych zależności jest „efekt stycznia”, który zakłada, że inwestorzy wyprzedający akcje w grudniu, ponownie odkupują je w styczniu, zwiększając tym samym popyt na rynku i ceny akcji. Skąd on się wziął? Po raz pierwszy zjawisko to zauważył Sidney B. Wachtel w 1942 roku. Odkrył, że małe spółki mają większe wzrosty cen niż ich duzi konkurenci właśnie na początku roku. Jakiś czas później zauważono, że mogą mieć tu znaczenie kwestie podatkowe – na koniec roku „tniemy straty”. Sprzedajemy akcje, przez co pomniejszamy podatek, jaki przyjdzie nam zapłacić. Do tego dodano jeszcze hipotezę głoszącą, że zarządzający funduszami robią zakupy w styczniu i tak właśnie kształtował się pogląd na efekt stycznia, zauważalny również dzisiaj.

Jeśli chodzi o badania sprawdzające, czy to zjawisko rzeczywiście występuje cyklicznie, sprawa się komplikuje. Należy pamiętać, że efekt stycznia „odkryto” na długo przed powstaniem polskiej giełdy (12 kwietnia 1991), dlatego polskie prace badawcze w tej materii pozostają stosunkowo świeże, a prowadzący je natrafiają na mnóstwo problemów. Biorą pod uwagę różne próby, rozmaity horyzont inwestycyjny, porównują różne indeksy, a niekiedy inne kraje, co ostatecznie wpływa na rozbieżność wyników, tj. średniej stopy zwrotu. Co ciekawe, zestawienie tych badań z ogólnoświatowymi trendami z reguły pokazuje, że efekt stycznia częściej występuje w czasie hossy niż bessy, jest niezauważalny w latach kryzysowych i ma się najlepiej w trakcie szczytów historycznych. Tym sposobem potwierdza się uproszczone myślenie na temat rynku, zatem potrzeba tutaj szerszego spojrzenia.

Słyszeliście kiedyś o powiedzonku: „Sell in May and go away”? Jest to amerykańska fraza, w myśl której inwestorzy pozbywają się swoich papierów wartościowych pod koniec kwietnia i pozostają poza rynkiem aż do października. Po takim okresie zaleca się zakupić długą pozycję i utrzymywać ją do kwietnia. Czym jest usprawiedliwione takie podejście? Historycznym rozkładem stóp zwrotu na giełdzie amerykańskiej. To właśnie maj rozpoczyna półroczny okres, w którym stopa zwrotu na NYSE była historycznie najmniejsza. Pierwsze publikacje na ten temat pojawiły się w 1997 roku, a ich autorem jest Yale Hirsch, twórca Stock Trader’s Almanac. Wyliczył on, że w latach 1950–1996 strategia polegająca na corocznym posiadaniu długiej pozycji w akcjach w okresie listopad – kwiecień, pozwoliła powiększyć początkowe 10 tys. USD do kwoty prawie 207 tys. USD. Dla porównania – ta sama strategia w okresie maj – październik skutkowała pomnożeniem kapitału do nieco ponad 17 tys. USD. Ta analiza sugeruje, że amerykański inwestor powinien w okolicy Halloween skupić się na gromadzeniu akcji zamiast cukierków.

W odróżnieniu od poprzednich zjawisk efekt Halloween sprawdza się na wielu rynkach. Najbardziej obszerne opracowanie w tej materii opublikowali naukowcy Cherry Yi Zhang i Ben Jacobsen. W swojej analizie wzięli pod uwagę 114 rynków z całego świata z dostępnymi indeksami – najstarsze dane pochodziły z 1693 roku, najnowsze zaś z 2013 roku. Wyniki potwierdziły istnienie anomalii kalendarzowej – średnia stopa zwrotu dla zbadanych rynków w okresie listopad – kwiecień okazała się wyższa o ponad 4 punkty procentowe niż w czasie od maja do października. Reguła znalazła potwierdzenie dla 89 giełd ze 114 państw.

Efekt stycznia, podobnie jak efekt Halloween, wpisuje się w zjawiska sezonowe, które są interesującym materiałem do badań, ale jeszcze nikt dzięki nim znacząco się nie wzbogacił. Anomalie kalendarzowe są prostsze do przewidzenia niż inne, oczywiście ze względu na sezonowość. Poza tym zostały dosyć gruntownie przebadane naukowo. Z drugiej strony wciąż pozostają one anomaliami i nie należy zawsze spodziewać się identycznych rezultatów.

Anomalie, które zajęły pozostałe miejsca na podium, są znacznie bardziej nieprzewidywalne, a ich skutki bywają boleśniejsze…

2. Na giełdzie za surowce zawsze trzeba płacić… prawda?

Ropa naftowa, gaz, złoto, stal i inne surowce są niezwykle istotne w procesie produkcji, zatem ich cena powinna być adekwatna do znaczenia dla gospodarki. Mimo że taka kolej rzeczy wydaje się naturalna, rynek nie przestaje zaskakiwać nawet w najbardziej oczywistych kwestiach. Wszyscy pamiętamy początki pandemii. Panika, niepewność, wątpliwości – te uczucia obecne były również na giełdzie. Obecne do tego stopnia, że ceny serii kontraktów terminowych na ropę WTI osiągnęły poziom poniżej zera. Tak. Dokładnie -37,63 USD za baryłkę.

Jak to możliwe? Dlaczego do tego doszło? Pandemia sprawiła, że gwałtownie spadło zapotrzebowanie na ropę naftową, ale dzienne wydobycie surowca pozostało na dotychczasowym poziomie. To w krótkim czasie doprowadziło do sytuacji, w której większość odbiorców zapełniła swoje magazyny, a na rynku powstało zjawisko nadpodaży. Ujemna cena surowca oznacza, że to jego dostawcy musieli dopłacać nabywcy do każdej „sprzedanej” baryłki. Mimo że incydent trwał zaledwie jeden dzień, zjawisko to zapisało się w historii gospodarczej – nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Rekordowo niski kurs ropy naftowej to problem dla wielu państw, których budżety oparte są w dużej mierze na sprzedaży tego surowca. Dlatego, aby zahamować spadek ceny ropy, rządy 23 krajów (OPEC oraz m.in. USA i Rosja) porozumiały się w sprawie radykalnego zmniejszenia wydobycia, by ustabilizować rynek. Zgodnie z oficjalnym komunikatem, wydobycie obniżono o 9,7 mln baryłek dziennie w maju i czerwcu, żeby później stopniowo przywracać podaż. Proces ten ma trwać do kwietnia 2022 roku. Na tę chwilę jedno jest pewne – na giełdzie możemy spodziewać się wszystkiego, a dzień 20 kwietnia 2020 roku jest tego idealnym przykładem.

  1. Czarne dni na giełdzie – błyskawiczne spadki, które wstrząsnęły światem

Aby dopełnić temat anomalii, musimy cofnąć się o niemal 100 lat do wydarzeń, które przyniosły pierwsze czarne dni na giełdzie. Tuż po I wojnie światowej, podstawowym celem, jaki powzięły kraje, stało się odbudowanie gospodarki światowej. Było to także widoczne na giełdzie Wall Street, która cieszyła się hossą, a wartość przedsiębiorstw rosła w zatrważającym tempie, co zrodziło ogromne nadzieje wśród Amerykanów. Obywatele, chcąc żyć dostatnio, szukali pomocy wśród banków. Łatwe do zdobycia kredyty przyczyniły się do zwiększenia poziomu życia i zaspokoiły pragnienia ludności. Nie trwało to jednak długo – wartość konsumpcji, inwestycji oraz zaciągniętych przez Amerykanów pożyczek w latach 20. znacząco przekroczyła realną wartość gospodarki USA. Jak to się stało? Wszystko przez powszechny w tamtych czasach sposób inwestowania, czyli tzw. buying on margin. Zasadniczo polegało ono na zakupie akcji za pożyczone pieniądze, przy czym wierzono, że przyszły zysk pokryje koszty. W efekcie posiadane akcje miały coraz mniejsze pokrycie w walucie.

Jak zareagowało na to państwo? FED, amerykański bank centralny, podjął próbę ostudzenia rynku poprzez podniesienie stóp procentowych w 1928 i 1929 roku. Niestety – bez większych rezultatów. W dniu 24 października 1929 roku bańka spekulacyjna w końcu pękła. Dzień ten przeszedł do historii jako „czarny czwartek”, a amerykańska giełda pociągnęła w dół gospodarki wszystkich krajów. Właśnie wtedy wszechobecna panika spowodowała, że inwestorzy zaczęli sprzedawać wszystkie udziały, a notowania spadały na łeb, na szyję. Następny tydzień przyniósł jeszcze gorsze rezultaty. „Czarny wtorek”, 29 października 1929 roku, to początek wielkiego kryzysu i najgorszy dzień w historii rynków amerykańskich finansowych. Ceny akcji na giełdzie nowojorskiej spadły średnio o 11,73%, a obrót papierami wartościowymi liczył 16,4 mln akcji w ciągu dnia, co oznacza, że tego dnia padł rekord, który nie został pobity przez kilka kolejnych dekad.

Co sprawiło, że gwałtowny spadek nastąpił właśnie 24 października? Na pierwszy rzut oka trudno doszukać się konkretnych przyczyn. Oznaki nadchodzącego kryzysu dało się zauważyć już w 1928 roku, ale mógł on nastąpić w każdej chwili. Ówczesny prezydent, Herbert Hoover, podejrzewał, że panika powstała przez bear raid, czyli silną, krótkoterminową wyprzedaż kilku inwestorów liczących na to, że uda im się obniżyć ceny, by potem mogli odkupić akcje taniej. Hipoteza spaliła na panewce. On i kolejny prezydent, Franklin Delano Roosevelt, przez kolejne lata doszukiwali się rzeczywistych przyczyn krachu. Ostatecznie wina została przypisana bankierom, którzy dokonali ogromnych defraudacji finansowych. Dochodzenie doprowadziło do utworzenia stałego rządowego nadzoru nad operacjami giełdowymi. Dodatkowo prawo zakazało transakcji bez pokrycia, jakie były na porządku dziennym w październiku 1929 r.

We wspomnianych wydarzeniach doszło do tzw. flash crashu – jednej z najmniej przewidywalnych oraz najbardziej gwałtownych anomalii na rynku. Najprościej mówiąc, jest to błyskawiczny, krótkoterminowy wzrost lub spadek notowań, trwający tylko kilka minut, a nawet sekund. Na ogół ceny papierów wartościowych szybko wracają do swojej początkowej wartości (odreagowanie ceny). Co wywołuje to zjawisko? Wraz z biegiem czasu i powstawaniem nowych badań, hipotez pojawia się coraz więcej. Przyczyn flash crashu można się doszukiwać w algorytmach, ludzkim błędzie czy w spoofingu. Co to jest? Zobaczmy na przykładzie.

Maj 2010 roku. Indeks DJIA odnotowuje spadek o ponad 1000 punktów w ciągu kilku minut, co do tej pory nie miało miejsca. W wyniku flash crashu, 1 bilion USD wartości giełdowej wyparował, czego przyczyną był wcześniej wspomniany spoofing. Występuje on z udziałem znaczących graczy na rynku tzw. grubych ryb. Tworzą oni dużą liczbę pozycji w taki sposób, aby stanowiły iluzję wysokiego popytu lub podaży, wprowadzając innych uczestników rynku w błąd. Liczne oferty sprzedaży zwracają uwagę innych inwestorów i powodują, że ci również zajmują krótkie pozycje. Tuż przed osiągnięciem przez kurs ceny, po której zlecenie sprzedaży się realizuje, najwięksi gracze je anulują. To z kolei oznacza, że aktywo może być przez nich kupione po najniższej możliwie cenie, a następnie sprzedane po wyższej. W ten sposób grube ryby osiągają bardzo duże zyski w zaledwie kilka chwil. W 2016 roku za winnego spoofingu i manipulacji na DJIA uznano Navindera Singha Sarao. Dopiero rok temu skazano winowajcę na dwanaście miesięcy aresztu domowego, zakazano mu handlu na rynkach finansowych oraz nałożono karę w wysokości 13 mln USD.

Lessons learned czy niepewna przyszłość?

Mając świadomość występowania takich zjawisk, możemy zadać sobie pytanie – czy istnieje sposób, by uchronić się przed anomaliami, a może nawet na nich zyskać? Będzie to niezwykle trudne z uwagi na ich nieprzewidywalność. Powinniśmy pamiętać, że niezależnie od sytuacji na rynku, nie jesteśmy w stanie wykluczyć istnienia pewnych dewiacji. Zawsze próbujmy wyciągać wnioski, patrząc na historię oraz pozostałe rynki. Najlepszą ochroną będzie jednak stosowanie się do zasady „nie trzymaj wszystkich jajek w jednym koszyku”. Tylko tyle możemy Wam poradzić. Mało? Nikt nie powiedział, że walka z nieprzewidywalnym będzie łatwa.

About the author